Ostatniego dnia naszego pobytu na oddziale w Głównym Szpitalu Wojskowy w Kijowie, uczestniczyliśmy w szkoleniu z medycyny pola walki, przeprowadzonego przez Juliana, lekarza rezydenta. Julian swoją wiedzę zNtandobył na trzydniowym kursie medycyny taktycznej oraz na froncie walk na wschodzie Ukrainy. Większość lekarzy, którzy pracowali na oddziale miało podobne doświadczenia z medycyną polową. Podczas szkolenia nauczyliśmy się zasad dotyczących pierwszej pomocy rannym żołnierzom. Zapoznaliśmy się z zawartością apteczki pierwszej pomocy, którą posiada każdy wojskowy w swoim plecaku. To co nas zaskoczyło, czego nigdy nie widzieliśmy w apteczkach w Polsce, to staza taktyczna CAT oraz opatrunek typu izraelskiego, których używa się do tamowania masywnych krwawień tętniczych i żylnych. Przydatnym dla rannych żołnierzy narzędziem była również długa taśma, tzw. lonża ewakuacyjna, która odpowiednio przepleciona wzdłuż ciała poszkodowanego, może służyć jako nosze do transportu rannego w bezpieczne miejsce. Poznaliśmy także struktury organizacyjne w medycynie militarnej, podział na trzy strefy: Strefa Czerwona – pole walki; Strefa Żółta – szpital polowy na granicach obszaru walk; Strefa Zielona – najbliższy szpital wojskowy.
Julian opiekował się nami przez cały czas trwania praktyk, był też naszym tłumaczem, zarówno podczas kontaktu z pacjentami, jak i lekarzami. Na początku zastanawiałam się jak sobie poradzimy w komunikacji, kiedy Juliana nie będzie z nami. Szybko okazało się, że nie jest to aż tak duży problem. Większość młodych lekarzy mówiła po angielsku, starali się nam tłumaczyć jak najwięcej z tego, co się właśnie dzieje na oddziale. Przysłuchując się codziennie językowi ukraińskiemu, zauważyliśmy, kilka podobieństw do języka polskiego. Z dnia na dzień zaczęliśmy rozumieć coraz więcej z tego co się mówi dookoła nas. Pod koniec wyjazdu znaliśmy całkiem sporo zwrotów po ukraińsku, nawet tych medycznych. Co do komunikacji z pacjentami, musieliśmy liczyć na tłumaczy. Byli nimi lekarze, Julian oraz jeden z pacjentów, Yuras. Przed wojną był nauczycielem angielskiego, spędziliśmy więc także kilka chwil na rozmowach z nim i innymi pacjentami.
W komunikacji na ulicy największą przeszkodą był wschodniosłowiański alfabet – cyrylica. Chociaż w długiej podróży próbowaliśmy zapamiętać choć trochę, po przyjeździe okazało się, że nie jest to takie proste. Wszechobecne ,,znaczki” z początku nas przerażały. Z czasem jednak okazało się, że damy sobie radę bez znajomości alfabetu. Mieszkańcy Kijowa byli niezmiernie życzliwi i otwarci na rozmowę, nawet w innych językach. Z młodymi osobami mogliśmy porozumieć się po angielsku. Ze starszymi trzeba było znaleźć nić porozumienia pomiędzy polskim, a ukraińskim, co nie było aż tak trudne.
Pomimo toczących się walk na wschodzie Ukrainy i obaw przed wyjazdem dotyczących naszego bezpieczeństwa, mogę swobodnie powiedzieć, że Kijów jest bardzo spokojnym miastem. O wiele większy od Warszawy, urzeka piękną architekturą oraz przemiłymi mieszkańcami.
Agnieszka Jarzębowska